Przed sezonem dokonałem drobnych modyfikacji roweru poprzez wymianę siodełka na Bontrager Verse Comp. Siodełko ma kanał ulżeniowy co zmniejsza ucisk na tkankę miękką w okolicach wrażliwych w tym prostaty. Po pierwszych jazdach rowerem na dystansie ok. 20 km muszę stwierdzić , że to działa. Jadąc na tym dystansie bez spodenek z "pieluchą" nie odczułem nawet minimalnego dyskomfortu.
Oczywiście dopiero dystans 100 km pokaże co jest warte to siodełko.
W ramach przygotowania do sezonu zakupiłem osprzęt :
- licznik rowerowy Bontrager RIDEtime Elite
- czujnik prędkości Garmina
- inteligentna lampka oświetleniowa Bontrager Flare RT
Wszystko kupowałem w bardzo dobrych promocjach, więc po kieszeni mocno nie bolało. Najdroższym elementem była tylna lampka, ale jest to najlepsza obecnie na rynku lampka rowerowa, znacznie zwiększająca bezpieczeństwo na drodze . Szczególnie podczas jazdy dziennej po drogach publicznych. Rowerzysta z tym oświetleniem jest widoczny na drodze z odległości 2 km.
Powyższy zestaw współpracuje ze sobą bezprzewodowo. Licznik rowerowy automatycznie steruje oświetleniem w zależności czy jedziemy czy stoimy. Bardzo wygodna funkcja. Natomiast czujnik prędkości Garmina oprócz tego, że wysyła dane do licznika to jeszcze przechowuje wszystkie informacje o aktywności i automatycznie przesyła je do aplikacji Garmina w telefonie. Potem można sobie to wygodnie analizować czy to w telefonie czy w PC.
Jestem bardzo zadowolony z powyższego zestawu. Nawigacja rowerowa na obecnym etapie nie jest mi potrzebna wspomagam się w tym aspekcie telefonem.
Dodatkowo wyekwipowałem się w spodenki rowerowe na długi dystans u Leszka Prawie PRO to nie są tanie rzeczy, ale jeśli hobby traktujemy poważnie to w kieszeni odczujemy mniejszy ból. Na rowerze dobrze się jakoś prezentować bynajmniej nie jak łajza, dlatego dla zachowania sznytu dobieramy sobie również gustowną koszulkę rowerową. Wszystkie te elementy wzmacniają nas w chęci kontynuowania "rowero-manii".
Do długich dystansów będę stosował krem przeciw otarciom Assosa w wersji dla Pań bo w tej wersji mamy uboższy skład :).
Niedziela 23 kwietnia w swoje imieniny zrobiłem sobie prezent i wyruszyłem na całodzienną wyprawę rowerową. Pociągnąłem jednym ciągiem 120 km. 6 i pół godziny w siodle. Przeżyłem , na zawał nie zszedłem, na drugi dzień wstałem z łóżka o własnych siłach :). Satysfakcja ogromna. Dawka endorfin jeszcze przez dwa dni po , utrzymywała się w organizmie. Po takim dystansie wiemy, że żyjemy, Alleluja.
Piękny dzień na wycieczkę rowerową Niedziela 14 maja nie został zmarnowany. Łącznie ponad 5 i pół godziny w siodle i ok. 90 km w nogach. Spalonych kalorii ok 3200 kcal Podziwiałem piękne okoliczności przyrody z dala od cywilizacji. Zsiadłem z roweru w domu i mogłem dalej normalnie funkcjonować. Noga z każdą kolejną wycieczką jest coraz mocniejsza a organizm się do takiego trudu przyzwyczaja .
Wysięgnik Garmina i mocowanie do niego telefonu za pomocą adaptera zdało egazmin. Telefon mi nie odpadł a nawigacja ładnie prowadziła. Aczkolwiek miałem z nią jeden epizod w którym poprowadziła mnie przez czyjeś prywatne podwórko na którym był niegrzeczny piesek. Piesek miał na szczęście krótkie nogi co daje nam uciekającym bardzo duże szanse na ucieczkę. Psy generalnie szybko odpadają z pościgu ale trzeba mocno dać do pieca w naciskaniu pedałów.
Czy spożycie hot-doga i zimnego piwa z puszki 0% na Orlenie może dać nam szczęście i być szczęśliwą chwilą w życiu ? Kolejna wyprawa pokazała mi, że tak. Wyprawę zaplanowałem sobie w aplikacji dla rowerzystów na ok 90 km. Z celem na rzekę Wkrę w której miałem sobie nogi pomoczyć choć ostatecznie wyszło, że nie pomoczyłem. Pogoda w niedzielę była wyśmienita, trochę słońca trochę chmur a nawet lekki deszczyk , którego w prognozach nie miało być :). Wystartowałem ok 8:00. Było mi tak dobrze na starcie , że podczas jazdy śpiewałem sobie choć normalnie takich zachowań u mnie nie obserwuję. Do ok. 40 km trzymałem się zaplanowanej trasy , potem urzeczony okolicznościami przyrody przegapiłem ślad trasy i pojechałem w nieznane. Mijałem jakieś zagubione wioski do których nie dotarł asfalt. Przebijałem się przez leśne singletracki i otwarte pola. Uprawy truskawek i czarnej porzeczki. Na którymś zakręcie wyjechałem prosto na krowę leniwie się pasącą na drodze :). Po jakimś czasie czar sielanki prysł i dotarłem do drogi prowadzącej do Pomiechówka i Modlina. Po drodze pomykały TIR-y. Przełknąłem ślinę i pomyślałem, że to nie jest jeszcze czas na umieranie :) choć widziałem na drodze przejeżdzających kolarzy na szosówkach. Wyglądali profesjonalnie ale lampki z tyłu im nie świeciły. Zerknąłem na mapę i wybrałem wariant ominięcia tej trasy szybkiego ruchu choć wiązało się to z nadwyżką w kilometrach. Ale nic moc w nogach jeszcze była , więc ahoj przygodo jedziemy w nieznane . Przebijałem się przez jakis rejon Natura 2000, lasy a w nich chaszcze i dróżki zarośnięte krzakami pełno korzeni. Oj jak się cieszyłem , że jadę na MTB z amortyzatorem bo na gravelu wybiłbym zęby i nadgarstki na korzeniach leśnych.
Wbiłem sie w końcu ponownie w trasę szybkiego ruchu ale przed Pomiechówkiem była już wzdłuż trasy droga rowerowa. W Pomiechówku przed głównym mostem na rzeką Wkrą skręciłem w prawo i pojechałem południowym brzegiem rzeki. Ludzie pływali kajakami, moczyli nogi, była nawet jakaś plaża z piachem. Wyglądało to całkiem fajnie. Ale mnie gonił wiatr i chęć przeżycia przygody , stacjonarne moczenie nóg odpadało. No to się zaczeło, znowu chaszczing ,wąskie single tracki i wyścig z komarami wzdłuż rzeki. Po kilku kilometrach przedzierania się przez krzaki dotarłem do jakiegoś mostka dla pieszych z dużą plażą po stronie północnej ,tam się przeprawiłem na stronę bardziej cywilizowaną. Ponieważ zacząłem odczuwać już spadek energi, poszukałem w pobliżu jakiegoś punktu gastronomicznego. Wybór padł na Bar Koza nad rzeką Wkrą, musiałem tam dopedałować już po asfalcie ok 6 km. Bar Koza to miejsce odjazdowe w zasadzie to "restauracja wysokiej klasy" ukryta pod przykrywką baru :) . Wyobrażacie sobie restaurację w której siedzicie na stolikach zbitych z desek a wokoło zabudowa ala piracka. Normalnie szok w trampkach. A na dodatek kozy prawdziwe , które można karmić za opłatą, 5 zł za kawałek kapusty :). Większość dań była grilowana, ja wybrałem cukinie z kozim serem :). Danie było podane naprawdę jak w restauracji ,zaskakująco dobrze wyglądało i smakowało. Tłum ludzi i w pewnym momencie brak wolnych miejsc. Widać , że Bar Koza nad rzeką Wkrą jest mega popularny ,ludzie tu walą oknami i drzwiami :). Posiłek zjedzony czas na powrót do domu. No dobrze przewinę film bo za bardzo się rozpisałem. Droga powrotna była długa.
Przy 90 km na powrocie do domu, zacząłem marzyć o czymś chłodnym :) najlepiej napoju i coś bym znowu zakąsił. Potrzebowałem pilnie paliwa :) aby napędzić maszynerię mięśniową. Po drodze napatoczyła się stacja paliwa Orlen na której kupiłem hot-doga i piwo bezalkoholowe z lodówki . Tak na marginesie piwo 0% jest podobno dobrym izotonikiem. Usiadłem przy drewnianym stole , który był na zewnątrz stacji i zacząłem celebrować posiłek. Chwila ta na zawsze zostanie zamknięta w mojej pamięci bo przeżyłem w niej głębokie doznania transcendentalne , byłem tak szczęśliwy w tej ulotnej chwili, że jem "głupiego" hot-doga i popijam zimnym piwem 0% w przydrożnej stacji paliw. Refleksja była jeszcze długo ze mną, że można doświadczyć szczęścia w tak prostej czynności.
Tak sobie myślę, że może organizm za zaspokojenie nagłej potrzeby uzupełnienia energii odwdzięczył się mi wyrzutem endorfin do mózgu.
Przejechałem łącznie 120 km, tym razem w siodle byłem 7 i pół h (gdzie ok 1/4 trasy spędziłem w krzaczorach) . Spalonych kalorii komputerek pokazał ok 4300 kcal. Samopoczucie miałem dobre, zmęczenie fizyczne odczuwalne ale mogłem jeszcze na nogach ustać. Następnego dnia wstałem rano do pracy bez problemu. Nie miałem żadnych dolegliwości na tyłku i prostacie. Ale to zasługa dobrze dobranego siodełka do pupy i dobrze wypoziomowanego poziomicą ! (do ustawienia siodełka użyłem małej poziomicy krzyżakowej kupionej w OBI) .Siedziałem na siodełku ERGON SMC Sport Gel w rozmiarze 160 mm. Mój rozstaw kości kulszowych to ok 12.5 cm. Wcześniej pisałem o siodełku Bontrager RIDEtime Elite ale na długim dystansie moja pupa się z nim nie dogadywała. Teraz na siodełku ERGON i spodenkach Leszka Prawie PRO jest idealnie. Z wyprawy jestem zadowolony i nie mogę się doczekać następnej.
Generalnie żadnych dolegliwości podczas samej jazdy i po, nie miałem. Jedyne co odnotowałem to lekki dyskomfort w kolanach, który szybko minął. Mając na uwadze, że rower mam stosunkowo ciężki i sam też nie lekki jestem to napędzić taką sumaryczną wagę to też jest wyzwanie dla organizmu. Bardzo mnie cieszy, że nie miałem żadnych dolegliwości na nadgarstkach. Wybitnie pomagają w tym moje rogi wewnętrzne z naklejonym żelem i owijką z taśmy szmacianej izolacyjnej. Kolega , który jeździ gravelem , po 50 km jazdy odnotowuje już ból nadgarstków. Na pewno fajnie by było aby rower MTB był z karbonu no ale to już nie są tanie zabawki.
Fajnie jest pokonywać własne słabości i przesuwać granice swoich możliwości. W takich długich wyprawach odkrywamy samego siebie, mierzymy się ze swoimi ograniczeniami i próbujemy je łamać. Gorąco polecam wyjść ze swojej strefy komfortu, wskoczyć na rower i podążać w stronę słońca, żyć przygodowo lub mikro-przygodowo.
Kolejna Niedziela i kolejna wyprawa. Dystans 81 km w siodle 4,5 h , spalonych kalorii ok 2800 kcal Tym razem wycieczka po obu stronach Wisły z przeprawą promem dla urozmaicenia. Pierwszy raz widziałem Łosia , który przeprawiał się przez Wisłę wpław.
Kolejna pogodna Niedziela, żal ją zmarnować na kanapie . Dystans 81 km , 4,2 h w siodle, spalonych kalorii ok 3000 kcal . Trasa mniej więcej taka sam jak ostatnio ale jechałem innym rowerem. Tym razem goniłem wiatr za pomocą gravela MARIN Gestalt 2 na oponach 32 mm. Rower pożyczony po rodzinie. Rozmiar niestety za duży co na dłuższej trasie już było wyraźnie czuć. Rowerem tym jedzie się znacznie szybciej niż MTB. Na odcinku 80 km miałem różnicy ok. 30 min. Gdyby pożyczony rower był w dobrym dla mnie rozmiarze ta różnica czasowa byłaby zdecydowanie większa. Opony 32 mm to jest trochę hardcore jak dla mnie. Toczą się fajnie po asfalcie i szybko, ale w terenie to już nadgarstki dostają trzeba to kompensować techniką jazdy . Na asfalcie rower szaleje, 35 km/h nie wiadomo kiedy wskakuje. Rower jest lekki ok 9.5 kg dlatego aby go napędzić nie trzeba dużo energii i to jest ogromna zaleta. Nawet po długim dystansie, kiedy jesteśmy już zmęczeni ta lekkość w napędzaniu roweru jest wyraźnie odczuwalna w stosunku do ciężkiego MTB i to jest bardzo fajne odczucie. Fajne jest też to, że możemy wyprzedzać inne szybkie rowery , które dla MTB były już sporym wyzwaniem . Należy jednak zauważyć, że szybszy rower jest mniej bezpieczny w niektórych sytuacjach np. kiedy przy dużej prędkości zagapimy się i wpadniemy w dziurę na drodze. Możemy się wtedy nabawić np. kontuzji nadgarstka szczególnie jeśli jedziemy na wyprostowanych łokciach. Wadą Marina były mechaniczne tarczowe hamulce. Rower po zakupie można powiedzieć , że nie miał hamulców tylko spowalniacze. Dopiero wymiana klocków na żywiczno-kevlarowe i wymiana linek na niekompresyjne poprawiło diametralnie działanie hamulców. W MTB mam hydrauliczne hamulce i to jest ogromna przepaść w skuteczności. Nawet zwykłe szczękowe hamulce w starym 20 letnim rowerze potrafią lepiej działać niż w nowych rowerach tarczowe mechaniczne. Jeśli chcemy robić długie dystanse na rowerze to zdecydowanie hamulce hydrauliczne przyczynią się do zwiększenia naszego bezpieczeństwa. Generalnie z wycieczki jestem zadowolony. Zauważyłem, że kompletnie nie miałem żadnego dyskomfortu w kolanach. Ale wychwyciłem tutaj, że na MTB ustawiłem o 1 cm niżej siodełko w stosunku do Marina. Taka różnica w wysokości siodełka może mieć wpływ na kolana. Za pomocą bólu można też dokładnie określić czy siodełko mamy za nisko czy za wysoko. Jeśli kolano boli z przodu to za nisko a jeśli z tyłu to za wysoko :).
Wycieczka Marinem pokazała mi, że jazda na szybkim i lekkim rowerze potrafi dać dużo fanu. Kierownica typu baranek daje ogromne możliwości poszukiwania miejsc oparcia dla dłoni co przy dłuższych jazdach jest bardzo ważne. Ekstra fajnym doznaniem jest jazda z górki na dolnym chwycie, wtedy czujemy jak tniemy wiatr.
Zamykam sezon rowerowy 2023. Mam co wspominać. To był kawał dobrze spędzonego czasu na świeżym powietrzu. Nie mogę się już doczekać następnego sezonu. Oby szybko ta zima zleciała. Najważniejsze , że mam chęci bo bez nich nie byłoby tyle radości.
Majster za kodowanie się Pan weź ! a nie sobie wycieczki robisz i hamburgery wsuwasz ! :)
OdpowiedzUsuńKodowanie to moje jedno z wielu hobby a nie przykry obowiązek w pracy. Korzystam w plenerze z uroków przyrody a tam nie ma miejsca na kodowanie. Nadejdzie zima, hobby z kodowaniem się uaktywni :)
OdpowiedzUsuń